"Podróże kształcą, to jest bez wątpienia prawda." - Erasmus w BurdurŻyczliwi i uśmiechnięci ludzie, piękne krajobrazy, bogata kultura i tradycje- taka właśnie jest Turcja. Jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy, by opisać cały wyjazd- REWELACJA!
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością w nowym kraju nastąpiło
23 września 2010 roku. Już w samolocie, należącym do tureckich linii lotniczych,
odczułem klimat przyjmującego mnie kraju- wydobywająca się klimatyczna turecka
muzyka z głośników oraz przyciągająca wzrok azjatycka uroda pań stewardess.
Lot był równie imponujący, zwłaszcza dla osoby, która po raz pierwszy weszła
na pokład samolotu. Ufff. po blisko 3 godzinach wraz z kolegą wylądowaliśmy
w Antalyi, gdzie na lotnisku zostaliśmy przywitani przez naszych tureckich kolegów.
Pierwszy dzień upłynął na zwiedzaniu tego turystycznego miasta, jednocześnie
pięknego i klimatycznego oraz niewiarygodnie upalnego- około 40 stopni. Butelka
wody i nakrycie głowy to niezbędny ekwipunek w takich warunkach. Po całodniowej
wędrówce po mieście zostaliśmy odwiezieni samochodem do Burdur, miasta, w którym
mieliśmy żyć, mieszkać i studiować przez cały pobyt na Erasmusie. Zatem już
na samym początku naszej ponad 4- miesięcznej wędrówki spotkaliśmy się z pomocą,
życzliwością i uprzejmością mieszkańców Turcji.
Burdur- małe, ale jakże cudowne miasteczko z wielkim sercem! Wielkością zbliżone
do Nysy, spokojne i bezpieczne. Mieszkańcy bardzo przyjaźnie nastawieni, przyjacielscy,
pomocni i zawsze uśmiechnięci. Malownicze góry otaczające zewsząd miasto oraz
olbrzymie jezioro i... ceny bardzo przystępne jak na kieszeń studenta . Zwłaszcza
na pobliskim bazarze, gdzie można i nawet trzeba było się targować. A klimat
był niesamowity- przekrzykujący się sprzedawcy, nawołujący do zakupu produktów
przy ich stoiskach- tak odbywało się w każdy wtorek. Słowa tureckie typu "bedava"
(za darmo), "pahali" (drogo) czy też "ne kadar" (przy pytaniu
o cenę) towarzyszyły nam nieustannie przez cały pobyt w Turcji.
Erasmus to nie tylko okazja poznania ludzi i kraju, do którego się jedzie, ale
również studentów z innych części Europy. Tym razem uczelnia w Burdur przywitała
aż 12 chętnych z różnych krajów, co stanowiło dotychczasowy rekord: 2 Hiszpanki,
2 Węgierki, 3 Litwinów i 5 Polaków. Taka ilość ludzi spowodowała, że atmosfera
była naprawdę przyjemna, wesoła i nie było miejsca na nudę. Przeżyliśmy razem
naprawdę wiele wspaniałych chwil, począwszy od wspólnych wycieczek (wśród najważniejszych
Stambuł, Ankara, Kapadocja, Pamukkale, Izmir i wiele innych), poprzez zaskakujące
sytuacje, jak na przykład opady śniegu w Burdur, czy też inne przyjemne momenty-
wspólne święta Bożego Narodzenia w międzynarodowym składzie, również z udziałem
Turków i Amerykanek.
Jednym z najlepszych aspektów Erasmusa w Turcji było zakwaterowanie. Warunki
były rewelacyjne. Okupowaliśmy 3 mieszkania na poddaszu, z których każde składało
się z dużego salonu z telewizorem, dwóch sypialni, łazienki, toalety oraz kuchni.
Opłaty za mieszkanie zamykały się w granicach 30-50 lirów za osobę.
Uniwersytet znajdował się dość daleko od miejsca gdzie mieszkaliśmy, bo około
30 minut piechotą. Ale nie stanowiło to większego problemu, ponieważ dla leniwych
dostępny był autobus. Cały kampus był świetnie zorganizowany, a w jego obrębie,
oprócz wydziałów, można było znaleźć bardzo tanią stołówkę studencką, kantynę,
gdzie można było spotkać się z przyjaciółmi przy herbacie i pograć w bilarda,
siłownię, kilka świetnie przystosowanych boisk do futbolu, koszykówki i tenisa
ziemnego oraz punkt ksero. To, co skupiło moją uwagę była również obecność dużej
liczby ochroniarzy przy wejściu na kampus, którzy prosili o okazywanie legitymacji
studenckiej. Początkowo prosili o nią również nas- erasmusowców, jednak z czasem
już wszyscy nas znali jako "yabanci ogrenci"- "zagraniczni studenci",
więc pomijano wobec nas tą procedurę. Poznałem bardzo wielu studentów, którzy
zawsze byli mili i przyjaźni. Widywaliśmy się z nimi nie tylko na zajęciach
w szkole, ale również organizowaliśmy wspólne wyjścia, spotkania i wycieczki.
Nie sposób zapomnieć o wykładowcach, którzy również okazywali swoją życzliwość
i pomoc. Zdarzały się również wspólne spotkania po zajęciach na tak zwane "pogaduchy"
na różne tematy przy herbacie. To były naprawdę miłe momenty. Ogromne podziękowania
należą się pracownikom Biura Współpracy Międzynarodowej, którzy zawsze służyli
radą i pomocą.
Ciężko jest tak naprawdę opisać w skrócie to, co przeżyłem w ciągu tych 4 miesięcy
w Turcji. Wróciłem do Polski z ogromnym bagażem doświadczeń i lepszymi umiejętnościami
językowymi. Łezka się w oku kręci, kiedy zdaję sobie sprawę, że taka wspaniała
przygoda ma już swój finał. Gorąco polecam taki wyjazd innym studentom, jest
to niesamowita okazja, żeby studiować w innym kraju przez blisko pół roku, żyć
z tymi ludźmi, być częścią tamtejszego społeczeństwa, poznawać, zwiedzać. Podróże
kształcą, to jest bez wątpienia prawda. Teraz wiem, że na pewno powrócę do Turcji
w niedalekiej przyszłości.
Kamil Dysiewicz, student III roku Filologii Angielskiej, PWSZ w Nysie